Część 5 – Szepty w ciemności
Chłód był pierwszą rzeczą, którą poczuł. Wszechobecny, wilgotny chłód, który przenikał przez cienką tunikę i wnikał głęboko w kości. Potem przyszedł ból – tępy, pulsujący z tyłu głowy, echo ciosu, który go powalił. Thael otworzył oczy. Świat był zaledwie rozmytą plamą półmroku, tańczącą w rytm kilku odległych świec. Gdy jego wzrok powoli nabierał ostrości, kontury otoczenia zaczęły przybierać kształt. Był w lochu. Nie w zwykłej więziennej celi, ale w czymś starszym, głębszym. Kamienne ściany ociekały wodą, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny, mokrej ziemi i rezygnacji. Ciężki, żelazny łańcuch, zimny i bezlitosny, łączył obręcz na jego nadgarstku z pierścieniem wbitym w ścianę.
Naprzeciwko niego, za prostym, drewnianym stołem, na którym stały dwie świece, siedział mężczyzna. Jego postać była skąpana w cieniu, ale Thael rozpoznałby tę ascetyczną sylwetkę wszędzie. Lord Ziven. Arcymistrz Zakonu Czystości. Siedział nieruchomo, z dłońmi splecionymi na blacie, a jego spokojna postawa była bardziej przerażająca niż jakikolwiek krzyk czy groźba.
– Witaj, starcze – odezwał się Ziven, a jego głos, gładki i pozbawiony emocji, zdawał się pochłaniać skromne światło w celi. – Długo musiałem przeglądać stare, zakurzone dokumenty. Ale znalazłem te właściwe. Thael z Aethelgardu. Mistrz Znaków Ochronnych. Uznany za zmarłego od sześćdziesięciu lat. A jednak oto jesteś. Muszę przyznać, twoja sztuczka z chorobą przy bramie była genialna w swojej prostocie. Ale zdradziłeś się, atakując moich strażników na wyspie. To nie był styl nawróconego czarownika. To był styl kogoś, kto wciąż pamięta, jak walczyć.
Thael poruszył się, a łańcuchy zabrzęczały ciężko. Próbował usiąść prosto, ignorując ból. Spojrzał prosto w szare, niemal bezbarwne oczy Arcymistrza.
– Ziven, Lord Ziven, jak mniemam – odpowiedział, a jego głos, choć słaby, był niewzruszony. – Skoro wiesz tyle o mnie, musisz też wiedzieć, że ja wiem sporo o tobie. I o twoim Zakonie.
– I co ci przyjdzie z tej wiedzy? – Ziven pozwolił sobie na cień uśmiechu. Był to uśmiech zimny i ostry jak odłamek lodu. – Jesteś w mojej mocy. W sercu mojej twierdzy. Twoja wiedza umrze razem z tobą.
– Niekoniecznie. Ludzie powinni się dowiedzieć, że ich wielki obrońca przed magią, Arcymistrz Czystości, sam jej używa. Te twoje ptaki… to nie jest tresura, Ziven. To magia kontroli umysłu. Paskudna gałąź sztuki, jeśli mam być szczery.
Ziven nawet nie drgnął. Uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
– A kto ci uwierzy? Słuchaj uważnie, starcze, bo nie będę się powtarzał. Przez wzgląd na twoje dawne zasługi, zanim popadłeś w herezję, proponuję ci uczciwy układ. Chociaż w pełni zasłużyłeś na stos, jestem gotów cię od niego zwolnić. Wskażesz nam tylko, gdzie jest ta mała wiedźma. W zamian za to, zamienię twoją powolną, bolesną śmierć w płomieniach na szybką i czystą pracę kata. Jeden cios toporem. To wydaje się być bardziej humanitarne, prawda?
Thael milczał przez chwilę, wpatrując się w swojego oprawcę.
– Dlaczego tak bardzo boisz się tego dziecka? – zapytał wreszcie, a jego głos był cichy, ale wwiercał się w ciszę jak ostrze. – Nic ci nie zrobiła. Jest mała, niedoświadczona i wystraszona. Jakie zagrożenie może stanowić dla potęgi Zakonu? Dla ciebie?
Tym razem uśmiech Zivena zniknął. W jego oczach zapłonął zimny ogień fanatyzmu. Nachylił się do przodu, a jego głos stał się jadowitym szeptem.
– Mi nikt nie jest w stanie zagrozić. Rozumiesz? Ale ona nie jest zwykłą wiedźmą. Dobrze o tym wiesz. Jej moc jest jak zaraza. Może i jest ograniczona w dzień, ale w nocy, podczas pełni, staje się nieograniczona. Potencjalnie nie do powstrzymania. Przez ostatnie tygodnie z pewnością ją szkoliłeś. Podsycałeś ten płomień.
– Szkoliłem? – Thael zaśmiał się cicho, gorzko. – Skoro tak, to dlaczego nie rozgromiła twoich strażników na wyspie? Dlaczego uciekła jak spłoszone zwierzę?
– Myślisz, że dam się nabrać na twoje inteligentne sztuczki? Wiem, że ostatniej nocy był nów. Wiem, jak działa jej moc, być może nawet lepiej niż ona sama. Jak myślisz, skąd mam tę wiedzę? Czekam, Thael. Gdzie ona jest?
Thael wyprostował się na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Jego spojrzenie było czyste i niewzruszone.
– Skoro tak wszystko wiesz, to wiesz również, że moja pomoc nie jest ci potrzebna. Zresztą i tak nie wiem, gdzie ona jest teraz. Ale nie musisz mi wierzyć na słowo. Możesz mnie sprawdzić. Wiesz jak.
Ziven chodził nerwowo po swojej komnacie, tam i z powrotem, jak zwierzę w klatce. Jego zwykły, marmurowy spokój pękł, odsłaniając pokłady frustracji. Do komnaty wszedł bezszelestnie jego zastępca, Inkwizytor Vinod. Był mężczyzną o twarzy tak prostej i brutalnej jak kamień, z którego zbudowano tę cytadelę.
– Jak efekty przesłuchania, panie? – zapytał, a jego głos był niski i pozbawiony finezji.
– Starzec albo rzeczywiście nic nie wie, albo skrywa wiedzę głębiej, niż mogę sięgnąć konwencjonalnymi metodami – odparł Ziven, zatrzymując się przy oknie i wpatrując w panoramę miasta.
– Próba wniknięcia do jego umysłu nic nie dała?
– Nic. To jakbym chodził po pustej, wyczyszczonej sali. Nie ma myśli, nie ma wspomnieň, nie ma strachu. Nic. To prawie niemożliwe. Chyba że…
– Runa Zapomnienia? – podsunął Vinod. – Ale to by znaczyło, że sam wymazał sobie pamięć. Mało prawdopodobne.
– Nie sądzę – Ziven odwrócił się od okna, a w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. – Raczej jakieś mistrzowskie zaklęcie ukrywające. Tarcza mentalna, jakiej nie widziałem od czasów starych mistrzów. Czekaj… – Zamilkł, a jego umysł pracował na najwyższych obrotach, składając w całość fragmenty starych tekstów. – Jeśli dobrze pamiętam, ten stary głupiec był mistrzem tajnych znaków. Nawet układał własne. Modyfikował starożytne plecionki, tworząc coś nowego. Jeśli to jest jakaś jego autorska bariera, nigdy jej nie złamiemy z zewnątrz. Nie dojdziemy do tego.
Vinod zmarszczył brwi. – Więc co robimy? Tortury fizyczne rzadko działają na ludzi jego pokroju.
– Nie. To byłoby zbyt proste i zbyt brudne. Jest jedna szansa. Jeden sposób, by przebić się przez jego obronę i odkryć, co wie. Ale to jest niebezpieczne.
– Co takiego, panie?
Na ustach Zivena pojawił się wyraz drapieżnej determinacji.
– Pojedynek magii. Bezpośrednia konfrontacja umysłów. Ja przeciwko niemu. Wejdę do jego głowy siłą. Tylko wtedy byłaby szansa, że jego tarcza pęknie i odkryje swoje sekrety. Albo zniszczy nas obu.
W tym samym czasie, gdy Lord Ziven planował swoją inwazję na umysł Thael’a, morze wyrzuciło na brudny, kamienisty brzeg małą, poturbowaną łódź rybacką. Lunaria i Finnian, przemoczeni do suchej nitki, wyczerpani i głodni, wyciągnęli ją na ląd i ukryli w zaroślach. Przez dwa dni i dwie noce walczyli z falami i własnym strachem, aż w końcu dotarli do kontynentu. Ale ich podróż jeszcze się nie skończyła. Przez kolejny dzień wędrowali przez gęste, nieprzyjazne lasy, kierując się wspomnieniami Finniana do miejsca, które znał tylko z opowieści ojca.
Wreszcie je znaleźli. Na niewielkiej polanie, ukryte wśród zdziczałych drzew owocowych, stały ruiny. Kamienne fundamenty i resztki komina – to wszystko, co zostało z domu, w którym kiedyś mieszkała prababka Finniana. Miejsce było opuszczone od pokoleń, zarośnięte bluszczem i zapomniane. Dom nie nadawał się do zamieszkania, ale nie on był ich celem.
Finnian odsunął gęstą kurtynę pnączy, odsłaniając ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do piwnicy. Były zbutwiałe, ale wciąż trzymały się na zardzewiałych zawiasach. Z trudem je otworzyli. Z wnętrza powiał zapach chłodnej ziemi, wilgoci i kurzu. Zeszli w dół, do niewielkiego, kamiennego pomieszczenia.
I wtedy zobaczyli. Piwnica przetrwała. Była nienaruszona. A co więcej, była zaopatrzona. Rodzina Finniana, przez lata żyjąca w strachu przed dniem, w którym będą musieli uciekać, przygotowała tę kryjówkę. Pod ścianą stały beczki z solonym mięsem i sucharami, worki z ziarnem i suszonymi owocami. W rogu znajdowała się mała, kamienna studzienka z czystą, zimną wodą. Były tam też stosy koców, zwoje świec, a nawet skrzynia z prostymi, czystymi ubraniami i kilka narzędzi. Na kamiennej półce stały nawet oprawione w skórę książki. Wszystko, czego potrzebowali, by przetrwać przez długi czas.
Usiedli na jednym z materacy, otuleni suchymi kocami. Bezpieczni. Przynajmniej na razie. Ale ulga była chwilowa i powierzchowna. Pod nią krył się głęboki, pulsujący ból.
Lunaria martwiła się o Thael’a. Obraz jego samotnej postaci, stającej naprzeciw uzbrojonych żołnierzy, nie opuszczał jej ani na chwilę. Poświęcił się dla niej, a ona nie wiedziała nawet, czy żyje. Poczuci winy było jak kamień w jej żołądku.
Finnian milczał. Nie wiedział, co stało się z jego rodzicami, z jego domem. Został sam, z obcą dziewczyną w obcym miejscu, a całe jego dotychczasowe życie obróciło się w pył. Miał nadzieję, że Zakon ich tu nie znajdzie. Że ta stara, zapomniana piwnica będzie ich tarczą.
Oboje mieli nadzieję. Była krucha i drżąca jak płomień świecy w przeciągu, ale była wszystkim, co im pozostało w tej nowej, przerażającej rzeczywistości.
No responses yet